Buty ach te buty…

W poprzednim wpisie trochę przekornie napisałem, że nie udało mi się przebiec jakieś 300 metrów bo buty miałem za słabe. Nawet mi się zaśpiewało “buty ach te buty” – stąd tytuł wpisu 🙂 Oczywiście było to na zasadzie, że „słabemu pływakowi każda woda za rzadka”. Ewentualnie, że „kiepskiej baletnicy przeszkadza rąbek u spódnicy”.  A 15 lat bez ruchu nie ma tutaj żadnego znaczenia he he… Z drugiej jednak strony uznałem, że jak mam ochotę trochę się rozruszać to jednak potrzebuje obuwie, w którym nie będę czuł każdego kamyczka pod stopą. Dlatego rozejrzałem się po sklepach, przymierzyłem kilka modeli i ostatecznie wybrałem sobie ładniutkie, niebieściutkie buty do ganiania po asfalcie.

buty-do-biegania-nike

Dlaczego akurat te? Bo dobrze się w nich czuję. Nie przyglądałem się specjalnie parametrom. Nie wczytywałem, które powinienem wybrać ani jakie są polecane. Nie interesowała mnie marka. Uznałem, że przede wszystkim muszę czuć się w nich komfortowo i mieć frajdę z poruszania się w nich. W czasie wyboru zwracałem jedynie uwagę by były przeznaczone do biegania.

Przeszedłem się (dzisiaj biegać mi się nie chciało), no może potruchtałem kawałek i naprawdę mam frajdę. Teraz czas, żeby ruszyć po raz drugi do walki z kilometrami. Dwoma albo trzema na początek. Żeby nie paść gdzieś w polu na twarz i nie być poszukiwany. Takie drobne rzeczy a cieszą.

Już to czuję… Ten pęd powietrza…