Pierwsze podejście i falstart. Tak często bywa…

Dzisiaj zrobiłem pierwsze podejście i falstart zaliczyłem że ho ho … Siedząc przed komputerem po pracy nagle pomyślałem, że przecież mam coś do zrealizowania i dobrze jest zacząć jak najszybciej. Wstałem, ubrałem się i ruszyłem do boju ze swoim organizmem, dystansem do przebycia i pełnym zapału umysłem. Ciśnienie zeszło mi po 300 metach … Świat zrobił się czerwony a tlenu zaczęło nagle strasznie brakować na tej wysokości, gdzie zazwyczaj żyję. Pochyliłem się, żeby poszukać go tuż nad ziemią ale różnicy nie było. Próbując odetchnąć zachrypiałem jeszcze jak Darth Vader w Gwiezdnych Wojnach i … zawróciłem.  Niestety początek nie wyszedł najlepiej.

Wnioski jakie mam: muszę zmienić buty na przeznaczone do biegania bo trampki się nie sprawdziły.

A tak na serio… Określiłem sobie, ze trzeba się chwile przygotować, porozciągać ciało (nawet mentalnie mieć chwile spokoju). Określiłem dystans jaki chcę przebiec następnym razem, przez co nie wyrwę od razu jak dziki mustang na amerykańskiej prerii. Od początku ruszę tempem, które będę regulował w miarę przebywania metrów ale sądzę, że także dzięki obserwacjom i praktyce jakie nabędę przy kolejnych treningach.

A na dzisiaj basta. Już się nie podniosę do biegu bo ciągle przypomina mi się przedwczorajszy obiad

kciuk-do-dolu